“We wtorki nie pracuję” Malwina Konopacka

Z Malwiną Konopacką, projektantką rozmawiam o tęsknocie za komfortem w pracy, codziennej logistyce i potrzebie uporządkowania.

Rozmawia: Bożena Kowalkowska
Zdjęcia: Maciek Niemojewski

Poznałyśmy się 10 lat temu, a dokładnie kiedy na świat przyszły nasze córki. Przez blisko dekadę obserwuję Twoje zawodowe dokonania i stwierdzam, że jesteś jedną z najbardziej pracowitych, ale też sprawczych osób jakie znam. Jak u Ciebie jest z czasem?

Na szczęście, coraz lepiej. W ostatnich latach dużo się u mnie zmieniło i mogę śmiało powiedzieć, że przejęłam kontrolę nad swoim czasem. Praca nie przenika się już z życiem rodzinnym. Od jakiegoś czasu mam własną pracownię i dzięki temu mam jasny podział na czas pracy i życie prywatne. No i nie pracuję już w nocy (śmiech).

Fajnie, że o tym wspomniałaś, bo Twój system pracy nocnej zawsze mnie fascynował. Z tego co pamiętam, wstawałaś w środku nocy i przez 3-4 godziny robiłaś to, czego nie dałaś rady zrobić za dnia, prawda? Co dziś o tym sądzisz?

Tak właśnie było. Z perspektywy czasu myślę, że to było kompletne szaleństwo i jednocześnie jedyna możliwa opcja. Przyjęłam taki plan na czas, kiedy moje córki były małe i wymagały opieki. Chciałam być mamą na 100%, być z nimi, poświęcać im swój czas. Jednocześnie nie chciałam rezygnować ze swojej pracy, nie wyobrażałam sobie tego. Praca jest dla mnie zupełnie naturalnym stanem, relaksuje mnie i wycisza.

Czyli można powiedzieć, że jesteś stworzona do pracy.

Do tej, którą wykonuję – tej mojej, chyba tak. Chociaż ja chyba w każdym obszarze przyjmuję bardzo zadaniowy tryb.

“Ha! We wtorki nie pracuję. Chciałabym powiedzieć, że sama tak sobie postanowiłam, ale to nie do końca prawda.”

To opowiedz coś proszę o swoim dziennym rytmie.

Jeśli nie przydarzą się żadne choroby u dzieci albo inne nagłe sytuacje, to pracuję w swojej pracowni codziennie, poza wtorkiem, od 9-15.30. I to generalnie ustawia mi cały rytm. Przez pierwsze 1,5 h jestem sama, planuję sobie wtedy dzień, odpisuję na wiadomości – bardzo cenię sobie ten czas. Kiedy pojawia się zespół przechodzimy do trybu pracy zespołowej, co mnie bardzo mobilizuje, bo nie mogę sobie już pozwalać na beztroską prokrastynację (śmiech).

Raz / dwa razy w tygodniu pracuje do 18.00 i zwykle jeżdżę wtedy do pracowni ceramicznej pod Warszawą. To jest jednak wyprawa i muszę mieć więcej czasu, żeby to miało sens.

Druga połowa dnia wypełniona jest zobowiązaniami okołorodzinnymi. Staram się, żeby każdy dzień był „z czymś”. Umawiamy się z dziećmi na wspólne „coś”, więc codziennie jest taki czas kiedy razem czegoś słuchamy, rysujemy albo po prostu rozmawiamy.

A co z weekendami?

Bywają wyzwaniem, co skłania mnie do refleksji, że powinnam chyba trochę poodpuszczać, że może nie wszystko trzeba. Byłam jedną z tych osób, które bardzo dobrze odnalazły się w lockdownie. Nawet jeśli chciałam, nie mogłam wtedy nic zrobić, więc siłą rzeczy zwolniłam i dość szybko zaadoptowałam się do nowej rzeczywistości. Ale jak tylko pandemia odpuściła, wróciłam na stare tory i zaczęłam od nowa planować: a to ściankę, a to wycieczkę, wystawę lub inne atrakcje. Natychmiast poczułam, że szkoda czasu na takie siedzenie w domu. Z drugiej strony czas lockdownu wspominam bardzo dobrze i czasem marzę, żeby zmniejszyć naszą domową aktywność. Więc jestem teraz na etapie mierzenia się z tym tematem i staram się dzielić weekend na dwie części: jeden dzień wypełniony jest atrakcjami, drugi jest luźny i swobodny.

Wspomniałaś, że we wtorki nie przychodzisz do pracowni. Co w takim razie wtedy robisz?

Ha! We wtorki nie pracuję. Chciałabym powiedzieć, że sama tak sobie postanowiłam, ale to nie do końca prawda. Po prostu tego dnia wypadają różne moje prywatne sprawy, jak na przykład tenis, którego odkryłam i pokochałam rok temu, czy popoludniowy basen z córką. Dzięki temu wtorek to mój święty dzień, w który nic nie przekładam i niczego nie odwołuję. I choć ciągle przyglądam się tej sytuacji, bo często mam poczucie, że jest bardzo dużo do zrobienia w pracy, rzadko udaje mi się zrobić wszystko, co miałam na liście, to cenię sobie te wtorki.

Korzystasz na co dzień z jakichś usprawnień? Narzędzia, aplikacje, systemy?

Może zacznę od tego, że jestem mało narzędziowa i nawet przy projektowaniu nie używam linijki (śmiech). Na co dzień używam notesów, które mają „perspektywą dnia i tygodnia”. Notuję sprawy, które mam do zrobienia danego dnia, ale tworzę też listę tego, co ma się wydarzyć w tygodniu.

Mam jeszcze inne zapiski, które są bardziej swobodne i bezterminowe, ale nie chcę żeby mi umknęły. To bardzo wygodne. Dla szeregu misji nieoczywistych, typu strój na bal w przedszkolu, zapisuję konkretnego dnia alarm w telefonie i to się świetnie sprawdza. No i niedawno odkryłam excela, którego totalnie pokochałam. W pracy od niedawna korzystamy tez z Asany, tak, żeby wszyscy byli z tematami na bieżąco.

A kalendarz?

Mam dwa KAL-e. Jeden wisi w pracy i coraz więcej tam zapisuję. Mam pracowników, więc nie mogę wszystkich informacji trzymać tylko w swojej głowie. Każdy musi wiedzieć, kiedy, co robimy i gdzie pracujemy. Zapisujemy sobie zadania i duże spotkania. Dzięki temu zapanował porządek i to jest przyjemne.

Kalendarz domowy służy notatkom rodzinnym. Głównie dla dzieci, żeby mogły się zorientować, co kiedy będzie się działo, na co mają się szykować. KAL to projekt bardzo minimalistyczny a jednocześnie wyszukany, więc długo prowadziliśmy w domu dyskusje, czy można po nim mazać czy nie. Wygrała dziecięca potrzeba dorysowywania, co powoduje, że nie chcę się potem z tymi kartami z kalendarza rozstawać i zostawiam je sobie na pamiątkę.

Rozmawiamy dużo o pracy i życiu domowym. Gdzie w tym wszystkim jest czas na przyjemność lub też odpoczynek?

W kwestii odpoczynku nie mam pewności czy potrzebuję go w takiej formie jak większość ludzi. Myślę że to będzie kolejny etap w moim życiu – kiedy nauczę się siedzieć i nic nie robić. Może zabrzmi to dziwnie, ale ja odpoczywam w swojej pracy. I gdybym mogła nie tracąc niczego z życia domowego pracować dłużej i intensywniej, to chętnie bym to zrobiła. W całej tej zawodowej historii, to co mnie najbardziej męczy, to brak komfortu pracy, to że ciągle jestem w gonitwie, praca jest szarpana i nie mogę niczego porządnie skończyć. A ja lubię zrobić coś na 100 %, w swoim własnym rytmie, bez pośpiechu.

Ale wiesz, od jakiegoś czasu mamy działkę pod Warszawą i kiedy tam jeździmy czas płynie mi inaczej. Nawet jak pojedziemy tam na jeden dzień, to czuję się tak, jakby czas zatrzymywał się w miejscu. I to są bardzo miłe momenty. Czuję, że doświadczam wtedy życia i to jest dla mnie prawdziwy relaks.

“We wtorki nie pracuję”
Malwina Konopacka

Z Malwiną Konopacką, projektantką rozmawiam o tęsknocie za komfortem w pracy, codziennej logistyce i potrzebie uporządkowania.

Rozmawia: Bożena Kowalkowska
Zdjęcia: Maciek Niemojewski

Poznałyśmy się 10 lat temu, a dokładnie kiedy na świat przyszły nasze córki. Przez blisko dekadę obserwuję Twoje zawodowe dokonania i stwierdzam, że jesteś jedną z najbardziej pracowitych, ale też sprawczych osób jakie znam. Jak u Ciebie jest z czasem?

Na szczęście, coraz lepiej. W ostatnich latach dużo się u mnie zmieniło i mogę śmiało powiedzieć, że przejęłam kontrolę nad swoim czasem. Praca nie przenika się już z życiem rodzinnym. Od jakiegoś czasu mam własną pracownię i dzięki temu mam jasny podział na czas pracy i życie prywatne. No i nie pracuję już w nocy (śmiech).

Fajnie, że o tym wspomniałaś, bo Twój system pracy nocnej zawsze mnie fascynował. Z tego co pamiętam, wstawałaś w środku nocy i przez 3-4 godziny robiłaś to, czego nie dałaś rady zrobić za dnia, prawda? Co dziś o tym sądzisz?

Tak właśnie było. Z perspektywy czasu myślę, że to było kompletne szaleństwo i jednocześnie jedyna możliwa opcja. Przyjęłam taki plan na czas, kiedy moje córki były małe i wymagały opieki. Chciałam być mamą na 100%, być z nimi, poświęcać im swój czas. Jednocześnie nie chciałam rezygnować ze swojej pracy, nie wyobrażałam sobie tego. Praca jest dla mnie zupełnie naturalnym stanem, relaksuje mnie i wycisza.

Czyli można powiedzieć, że jesteś stworzona do pracy.

Do tej, którą wykonuję – tej mojej, chyba tak. Chociaż ja chyba w każdym obszarze przyjmuję bardzo zadaniowy tryb.

“Ha! We wtorki nie pracuję. Chciałabym powiedzieć, że sama tak sobie postanowiłam, ale to nie do końca prawda.”

To opowiedz coś proszę o swoim dziennym rytmie.

Jeśli nie przydarzą się żadne choroby u dzieci albo inne nagłe sytuacje, to pracuję w swojej pracowni codziennie, poza wtorkiem, od 9-15.30. I to generalnie ustawia mi cały rytm. Przez pierwsze 1,5 h jestem sama, planuję sobie wtedy dzień, odpisuję na wiadomości – bardzo cenię sobie ten czas. Kiedy pojawia się zespół przechodzimy do trybu pracy zespołowej, co mnie bardzo mobilizuje, bo nie mogę sobie już pozwalać na beztroską prokrastynację (śmiech).

Raz / dwa razy w tygodniu pracuje do 18.00 i zwykle jeżdżę wtedy do pracowni ceramicznej pod Warszawą. To jest jednak wyprawa i muszę mieć więcej czasu, żeby to miało sens.

Druga połowa dnia wypełniona jest zobowiązaniami okołorodzinnymi. Staram się, żeby każdy dzień był „z czymś”. Umawiamy się z dziećmi na wspólne „coś”, więc codziennie jest taki czas kiedy razem czegoś słuchamy, rysujemy albo po prostu rozmawiamy.

A co z weekendami?

Bywają wyzwaniem, co skłania mnie do refleksji, że powinnam chyba trochę poodpuszczać, że może nie wszystko trzeba. Byłam jedną z tych osób, które bardzo dobrze odnalazły się w lockdownie. Nawet jeśli chciałam, nie mogłam wtedy nic zrobić, więc siłą rzeczy zwolniłam i dość szybko zaadoptowałam się do nowej rzeczywistości. Ale jak tylko pandemia odpuściła, wróciłam na stare tory i zaczęłam od nowa planować: a to ściankę, a to wycieczkę, wystawę lub inne atrakcje. Natychmiast poczułam, że szkoda czasu na takie siedzenie w domu. Z drugiej strony czas lockdownu wspominam bardzo dobrze i czasem marzę, żeby zmniejszyć naszą domową aktywność. Więc jestem teraz na etapie mierzenia się z tym tematem i staram się dzielić weekend na dwie części: jeden dzień wypełniony jest atrakcjami, drugi jest luźny i swobodny.

Wspomniałaś, że we wtorki nie przychodzisz do pracowni. Co w takim razie wtedy robisz?

Ha! We wtorki nie pracuję. Chciałabym powiedzieć, że sama tak sobie postanowiłam, ale to nie do końca prawda. Po prostu tego dnia wypadają różne moje prywatne sprawy, jak na przykład tenis, którego odkryłam i pokochałam rok temu, czy popoludniowy basen z córką. Dzięki temu wtorek to mój święty dzień, w który nic nie przekładam i niczego nie odwołuję. I choć ciągle przyglądam się tej sytuacji, bo często mam poczucie, że jest bardzo dużo do zrobienia w pracy, rzadko udaje mi się zrobić wszystko, co miałam na liście, to cenię sobie te wtorki.

Korzystasz na co dzień z jakichś usprawnień? Narzędzia, aplikacje, systemy?

Może zacznę od tego, że jestem mało narzędziowa i nawet przy projektowaniu nie używam linijki (śmiech). Na co dzień używam notesów, które mają „perspektywą dnia i tygodnia”. Notuję sprawy, które mam do zrobienia danego dnia, ale tworzę też listę tego, co ma się wydarzyć w tygodniu. Mam jeszcze inne zapiski, które są bardziej swobodne i bezterminowe, ale nie chcę żeby mi umknęły. To bardzo wygodne. Dla szeregu misji nieoczywistych, typu strój na bal w przedszkolu, zapisuję konkretnego dnia alarm w telefonie i to się świetnie sprawdza. No i niedawno odkryłam excela, którego totalnie pokochałam. W pracy od niedawna korzystamy tez z Asany, tak, żeby wszyscy byli z tematami na bieżąco.

A kalendarz?

Mam dwa KAL-e. Jeden wisi w pracy i coraz więcej tam zapisuję. Mam pracowników, więc nie mogę wszystkich informacji trzymać tylko w swojej głowie. Każdy musi wiedzieć, kiedy, co robimy i gdzie pracujemy. Zapisujemy sobie zadania i duże spotkania. Dzięki temu zapanował porządek i to jest przyjemne.

Kalendarz domowy służy notatkom rodzinnym. Głównie dla dzieci, żeby mogły się zorientować, co kiedy będzie się działo, na co mają się szykować. KAL to projekt bardzo minimalistyczny a jednocześnie wyszukany, więc długo prowadziliśmy w domu dyskusje, czy można po nim mazać czy nie. Wygrała dziecięca potrzeba dorysowywania, co powoduje, że nie chcę się potem z tymi kartami z kalendarza rozstawać i zostawiam je sobie na pamiątkę.

Rozmawiamy dużo o pracy i życiu domowym. Gdzie w tym wszystkim jest czas na przyjemność lub też odpoczynek?

W kwestii odpoczynku nie mam pewności czy potrzebuję go w takiej formie jak większość ludzi. Myślę że to będzie kolejny etap w moim życiu – kiedy nauczę się siedzieć i nic nie robić. Może zabrzmi to dziwnie, ale ja odpoczywam w swojej pracy. I gdybym mogła nie tracąc niczego z życia domowego pracować dłużej i intensywniej, to chętnie bym to zrobiła. W całej tej zawodowej historii, to co mnie najbardziej męczy, to brak komfortu pracy, to że ciągle jestem w gonitwie, praca jest szarpana i nie mogę niczego porządnie skończyć. A ja lubię zrobić coś na 100 %, w swoim własnym rytmie, bez pośpiechu.

Ale wiesz, od jakiegoś czasu mamy działkę pod Warszawą i kiedy tam jeździmy czas płynie mi inaczej. Nawet jak pojedziemy tam na jeden dzień, to czuję się tak, jakby czas zatrzymywał się w miejscu. I to są bardzo miłe momenty. Czuję, że doświadczam wtedy życia i to jest dla mnie prawdziwy relaks.